czwartek, 9 lipca 2015

doktor sklep (nie)papierniczy

Jako osoba lekko uzależniona od artykułów papierniczych (już w dzieciństwie zbierałam temperówki; znalazłam je nawet ostatnio - jeśli będę mieć kiedyś wolną chwilę, sfotografuję na wieczną rzeczy pamiątkę... a niechaj blogerowie wżdy postronni znają, iż sztrachecle* nie gęsi, iż swoje kolekcje mają!), mam tychże aż nadto. Oczywiście nie przeszkadza mi to w nabywaniu nowych, zwłaszcza jeśli mam powód.
Powodem może być na przykład zapominalstwo - ot, jedziemy na parę dni w rodzinne strony, nagle okazuje się, że musimy sobie coś pilnie rozpisać, a nie ma na czym. Zatem, choć karteluszki zawsze jakieś się znajdą, już podczas zakupów łypiemy w stronę stoisk papierniczych, nawet w zupełnie niepapierniczych sklepach.
Powodem dodatkowym może być na przykład to, że po całkiem niezłej passie i zaliczonym świetnym koncercie (ale o tym w kolejnej notce), jakoś tak oklapliśmy, przygniótł nas Weltschmerz i za dużo rzeczy na raz do zrobienia.
Powodem głównym zaś najczęściej bywa to, że idziemy do sklepu w zupełnie innym celu, po coś zupełnie innego, zupełnie nie mając nic specjalnego na myśli, aż wtem...

"Jestem kim jestem. Pogódź się z tym" / "Wszystko będzie dobrze"
I nagle nie ma znaczenia, że tam jest who, a nie that [grammar nerd idzie w odstawkę]. Jestem, który jestem, pogódź się z tym - poradź sobie z tym, że nie będziesz rozumiała wszystkiego, widziała wszystkiego, wiedziała wszystkiego; zaprosiłaś Mnie do swojego życia, więc poradź sobie z tym, że będę ci na twoje własne życzenie czynił cuda... które niekoniecznie rozpoznasz na samym początku, ale które - będą cudami. Ja się nie zmienię, musisz wziąć pełen pakiet - ale w zamian dostaniesz karnet do takiej łaźni, z której wyjdziesz całkowicie odmieniona. Tak na marginesie: wszyscy sobie wyobrażają spa jako miejsce, gdzie wszystko ślicznie pachnie, jest mięciutkie i dotykają cię masażyści tak delikatnie jakoby motylek stąpał po tobie... a z tego co się orientuję (po prawdzie, to nie doświadczyłam, ale taką jakąś przedwiedzę mam) masaż to jest kupa bólu z przewagą... bólu.
Na końcu - wszystko będzie dobrze [a jeśli nie jest dobrze, to nie jest jeszcze koniec].
Mała rzecz, a cieszy. Recepta wykupiona za równe 57 groszy, posyłam ją w świat (doceńcie tę wysublimowaną sztukę fotoszopowania...).

*powinno być: magje, ale tak mi jakoś brzmi lepiej...

2 komentarze:

  1. tak, ta kupa bólu z naciskiem na ból -
    trochę mnie powstrzymuje przed SPA ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś, hmm? ;-) tak jak Barbara: http://www.homeshop18.com/barbie-spa-fab-doll/toys-baby-gear/dolls-doll-houses/product:31803407/cid:17517/

      Usuń