niedziela, 29 listopada 2015

Horror (sprzed ponad 100 lat)

Znów dwie kategorie w jednym, znów oszukaństwo - ale jakże zacne.

"Złota różdżka", czyli "Czytajcie dzieci, uczcie się - jak to niegrzecznym bywa źle" liczy sobie ponad 170 lat. Została napisana przez Heinricha Hoffmanna, który, nie mogąc znaleźć dla syna odpowiedniego prezentu gwiazdkowego, został prekursorem mody na DIY i scrapbooking - i w zakupionym zeszycie umieścił wymyślone przez siebie wierszyki i opatrzył je ilustracjami. W 1845 doczekały się one pierwszej wersji drukowanej (w Polsce pojawiły się dopiero w roku 1933). Hoffmann, jak na praktykującego lekarza i dyrektora miejskiego zakładu psychiatrycznego, całkiem nieźle poradził sobie jako debiutujący pisarz! Niestety, kolejne dziełka nie odbiły się zbyt szerokim echem...
Wracajmy jednak do "Złotej różdżki". Tomik ten skupia kilkanaście wierszyków o niegrzecznych dzieciach, które zostają za swą niegrzeczność srodze ukarane. Mamy Stasia sportretowanego jako straszydło, złego Józia, któremu poniewierany przezeń piesek zjadł obiad, gorejącą Kasię, która się lubiła zapałkami bawić, Juleczka, któremu pan nożycami uciął kciuki, aby już ich nie mógł ssać...
 
http://beatagolacikblog.blox.pl/resource/hoffman2_400x400.jpg
O, tu właśnie Juleczek... w wydaniu polskim z 1987 r.,
wzorowanym jednak na polskim pierwowzorze z 1933 r.


Ja właściwie uważam, że dzieci mogłyby tę książeczkę w ramach (dydaktycznej, a jakże) rózgi otrzymywać, niekoniecznie zaś gwiazdkowego prezentu... niemniej jako horror pasuje świetnie.

Wszystkie książki mojego taty

Czyli: książka w morskich klimatach i klasyka przygody (polskiej). A pośrednio: książka, którą zawsze chciałam przeczytać.
Może "wszystkie" to nieadekwatne określenie trzech książek z jego młodzieżowego księgozbioru, a przynajmniej tej jego części, która zawędrowała do naszego rodzinnego domu, ale brzmi odpowiednio zachęcająco jako tytuł.

- uwaga-
Post jest nieco oszukany - żadnej z tych książek w tym roku nie przeczytałam. Ale żyją one dość mocno w mojej pamięci, zaś kolejnych pozycji o takiej tematyce raczej z przyczyn czasowo-technicznych nie będę mieć w rękach, więc...
 
1. "Dzieci kapitana Granta" - trzytomowa powieść J. Verne'a, doskonale znanego z innych książek; klimaty są nader morskie, ponieważ młodzież  w postaci Roberta i Mary Grant, pod opieką Lorda Glenarvana, płynie statkiem do Patagonii, Australii i Nowej Zelandii, by odszukać swojego zaginionego ojca. Świetna powieść młodzieżowo-podróżnicza, choć tak naprawdę najbardziej w mojej pamięci utkwił dr Jakub Paganel, który, chcąc nauczyć się języka hiszpańskiego, nieustannie czytał (w oryginale):

2. książkę, którą zawsze chciałam przeczytać (właśnie przez Paganela), czyli "Luzjady" Luísa Vaz de Camõesa. Jest to poemat, w którym opisane są poszukiwania drogi do Indii (oczywiście też morskiej) oraz wyprawa Vasco da Gamy. Pech chciał, że Camões był... Portugalczykiem. I "Luzjady", portugalski epos narodowy, napisany był, jak już się pewnie domyśliliście, po portugalsku. Jak widzicie, wątek humorystyczny w "Dzieciach kapitana Granta" jest dość oczywisty...

3. Pod trójeczką mamy "Tomka na Czarnym Lądzie" i "Tomka w Gran Chaco", podciągnę jednak cały cykl Alfreda Szklarskiego o Tomku Wilmowskim pod "klasykę przygody". Wciągający, edukacyjny (czasem zbyt toporny pod tym względem, ale lubiłam się dowiadywać nowych rzeczy), rozbudzający wyobraźnię i chęć podróżowania. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie chciał być Tomkiem Wilmowskim lub z miejsca wyjść za pana Smugę... no dobrze, panowie pewnie nie chcieli, ale wiem, że choć nie byłam tego świadoma, miałam co najmniej dwie rywalki w Małopolsce. ;-)

"Feblik", książka wydana w tym roku

Zrobiłam sobie krótkie podsumowanie "Bukowego wyzwania 2015" i powiem Wam, że nie jest dobrze... na 40 książek opisałam - póki co - sześć. Na szczęście przeczytałam trochę więcej, zatem: do roboty.
Książką wydaną w tym roku jest... "Feblik" Małgorzaty Musierowicz. Kolejna, już dwudziesta pierwsza (oczko!), część Jeżycjady - jak sama nazwa wskazuje, opowieści o Jeżycach (dzielnicy Poznania) i ich mieszkańcach. Tak naprawdę jednak jedynie zaczęło się od Jeżyc i panien nastoletnich ("Szósta klepka", "Kłamczucha", "Kwiat kalafiora" i kilka dalszych), a zatacza coraz szersze kręgi...
Tu jednak wypadałoby zrobić króciutki wstęp dla niewtajemniczonych.
Małgorzata Musierowicz Jeżycjadą zdobyła ongiś rząd nastoletnich dusz. Dlaczego? Ponieważ stworzyła na mapie Poznania cudowny, ciepły dom rodziny Borejków. Dom, w którym cztery, charakterologicznie różne, nastoletnie córki, były tak samo kochane, rozumiane i doceniane przez rodziców, dom, w którym drzwi niemal się nie zamykały, gdyż kolejni goście nieustannie wpadali na herbatkę, dom wypełniony książkami (na stole częściej królowały "Rozmyślania" Marka Aureliusza niż obiad mięsny) i miłością. (Nie)typowy, PRL-owsko-inteligencki dom, w którym może nie każdy chciałby zamieszkać, ale na pewno wielu chciałoby odwiedzać, tak jak kreśleni piórem autorki (i ilustratorki w jednej osobie) goście, również przezabawni/ciekawi/wzbudzający emocje.
Każda następna książka była opowieścią o innej bohaterce - w szczególności, ale też o rodzinie (rozumianej jako rodzina Borejków i wszelkie "przyległości", rodzinne i przyjacielskie). Z każdego tomu biło to samo ciepło, nadzieja na lepszą (bo pełną miłości) przyszłość, wiara w świat i ludzi. Oczywiście nie bez znaczenia było wspaniałe poczucie humoru autorki, które pozwalało kolejne historie opowiadać lekko i wciągająco.
Właściwie szkielet każdej z tych opowieści był bardzo podobny - ona i on, on i ona, ona chce, a on nie, on chce, a ona już niekoniecznie, a tu jeszcze inny on i inna ona, a w ogóle to przeciwności losu takie niekorzystne, przyszłość niepewna, decyzje życiowe trzeba podejmować, wiedzieć, kim się będzie, kiedy się dorośnie, tak w myśl słów z "Dnia Świra": "Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?". Jednak mięso pomiędzy tymi kośćmi było najsmaczniejsze, za każdym razem inaczej podane; a bohaterowie... niektórzy naprawdę stawali się żywymi wirtualnymi postaciami. Zresztą, czy nie takie jest też życie? Każdy z nas w młodości szuka przyjaźni, miłości, zrozumienia, swojej drogi życiowej - i przeżywa to nader mocno.
Dokładnie tak samo jest w "Febliku". Co prawda Borejkówny już mocno podrosły (najstarsza jest babcią kilkorga już wnucząt), ale pojawiają się nowe dziewczęta, nowi młodzieńcy (taka zmiana genderowa - również wnukowie państwa Borejko mają okazję poprzeżywać perypetie miłosne), zawsze znajdzie się młodzież, która gotowa jest na wakacyjne wyprawy, wzloty i upadki, radości i smutki. Oczywiście, autorka nie zapomina o starszych pokoleniach, nie traktuje ich po macoszemu, wręcz przeciwnie - stara się ich opowieść delikatnie przemycić.
Czy jednak dwudziesta pierwsza książka jest tak samo dobra jak pierwsza?
Cóż, jest lepsza od dwudziestej... ale od pierwszej - nie.
Czy to wyrobienie wiernych czytelniczek, już nie nasto-, ale "dziestolatek", każe im patrzeć na książki pani Musierowicz surowszym okiem? Chyba nie. Pojawiające się błędy, niezgodności fabularne, powtórzenia leksykalne, utrata lekkości opisu bohaterów (a wręcz niszczenie tych, których czytelniczki tak mocno pokochały), ten smrodek dydaktyczny, który już nie jest powiewem mądrości przenikającej karty powieści młodzieżowej, a smrodem patosu, te mniejsze lub większe potknięcia wydają się jednak być faktyczną winą autorki. 
Co nie zmienia faktu, że książeczkę połyka się w jeden wieczór. I jest to wieczór bardzo przyjemny - pod warunkiem, że przyjaźń z Borejkami i resztą ferajny budowało się od lat.

piątek, 13 listopada 2015

Terrorysta, on patrzy

Czego boisz się najbardziej?
Bomba wybuchnie w barze trzynasta dwadzieścia. Teraz mamy dopiero trzynastą szesnaście. Niektórzy zdążą jeszcze wejść. Niektórzy wyjść. 
Może śmierci - bo śmierć to koniec tego, co znasz. Bo już nie przytulisz, nie zobaczysz, nie usłyszysz, nie powiesz, nie zaangażujesz się, nie poznasz, nie zaprosisz, nie zostaniesz zaproszony... nie będziesz. I cokolwiek będzie wtedy przed tobą (a wierzę, że będzie to wspanialsze, niż my sobie wyobrażamy), bezpowrotnie utracisz to, co zostawisz za sobą.
Może śmierci swoich bliskich, tego, że nie uda ci się ich ochronić, że ich stracisz, że świat ich straci, że oni stracą to, co mogliby przecież jeszcze... 
Terrorysta już przeszedł na drugą stronę ulicy. Ta odległość go chroni od wszelkiego złego no i widok jak w kinie:
Może tego, że sprawy wymkną ci się spod kontroli. Tego, że ktoś inny będzie miał w swoich rękach twój los i wykorzysta swoją wolną wolę, by tobie tę wolność odebrać.
Może przypadkowości. Tego, że pojedziesz nie do tego miasta, wybierzesz nie ten sklep, spóźnisz się o za małą liczbę minut lub będziesz za wcześnie - przypadkiem.
Może bezsilności. Tego, że będziesz siedział przykuty do telewizora, tak jak 11 września i w wiele innych, tragicznych dni, i nie będziesz wiedział, co masz zrobić.
Kobieta w żółtej kurtce, ona wchodzi. Mężczyzna w ciemnych okularach, on wychodzi. Chłopaki w dżinsach, oni rozmawiają. Trzynasta siedemnaście i cztery sekundy. Ten niższy to ma szczęście i wsiada na skuter, a ten wyższy to wchodzi. 
Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy strachem i lękiem? Nasze lęki nie muszą mieć racjonalnej podstawy. Możemy "lękać się" czarnego kota, pająków, piątku 13., wyjść z łóżka, wyjść za mąż - i to wszystko będzie tylko w naszej głowie (co nie oznacza, że będzie mniej poważne). Boimy się natomiast rzeczywistości, zagrożenia, które istnieje i które może zaatakować w każdej chwili. A zatem - czy mamy się czego lękać? A czy mamy czego się bać?
Trzynasta siedemnaście i czterdzieści sekund. Dziewczyna, ona idzie z zieloną wstążką we włosach. Tylko że ten autobus nagle ją zasłania. 
Trzynasta osiemnaście. Już nie ma dziewczyny. Czy była taka głupia i weszła, czy nie, to się zobaczy, jak będą wynosić. 
Każdego dnia mamy ze sobą tę zieloną wstążkę przy sobie. Każdego dnia możemy wybierać - czy być głupim i wchodzić tam, gdzie nas potrzebują czy być mądrym i ukrywać się, póki się da. Co jest głupotą a co mądrością, to się zobaczy, na koniec.
Trzynasta dziewiętnaście. Nikt jakoś nie wchodzi. Za to jeszcze wychodzi jeden gruby łysy. Ale tak, jakby szukał czegoś po kieszeniach i o trzynastej dwadzieścia bez dziesięciu sekund wraca po te swoje marne rękawiczki. 
Co masz? Czego nie masz? Czy kiedykolwiek odpowiedziałeś szczerze, co zabrałbyś na bezludną wyspę? Bo może się okazać, że będziesz musiał zdecydować się w mgnieniu oka, bez opcji "Cofnij".
Jest trzynasta dwadzieścia. Czas, jak on się wlecze. Już chyba teraz. Jeszcze nie teraz. Tak, teraz. Bomba, ona wybucha.
Bomba, ona wybuchnie. Ale to jest nieważne, Liczy się ten czas, który jest przed. Terrorysta, on patrzy na ciebie teraz. Jak wchodzisz, wychodzisz, wracasz, pomagasz, odchodzisz, kręcisz się w kółko lub zmierzasz do celu. W tym ułamku wieczności pomiędzy twoim punktem A i jego punktem B, chce cię złapać, przestraszyć, uwięzić. Unieszkodliwić. Wtedy, ona wybuchnie; już nie będzie przeszkód.

Gdzie rodzi się twoja odwaga?


W tytule i w cytatach zamieszczony został wiersz Wisławy Szymborskiej Terrorysta, on patrzy.