czwartek, 12 marca 2015

"NIE JESTEM MARTFA"*. Książka z magią w fabule


http://www.discworldemporium.com/...
Z twórczością sir Terry'ego Pratchetta zetknęłam się jako nastolatka. Najpierw porwały mnie tłumaczenia Piotra Cholewy, potem miałam możliwość dać się zauroczyć oryginałom. W każdej wersji - genialny. I dziś, kiedy fani na całym świecie muszą się z nim pożegnać, to jemu oddam głos.
*Cytat tytułowy, oczywiście, z Carpe Jugulum.

Napisać o nim, że potrafił rozbawić do łez, to już tak wiele. Nie od dziś krąży prawda o tym, że o wiele łatwiej ludzi jest wzruszyć czy zasmucić, niż sprawić, by się roześmiali.
Napisać o nim, że był mistrzem słowa i dowcipu nie wyczerpuje pełni tego, jak wspaniałym (i delikatnym, jak się okazało) mechanizmem był jego umysł.
Napisać trzeba, jak jego książki zmuszały nie tylko do śmiechu, ale do myślenia. 
Jak życiowe były jego porady:
– Czuję się trochę... dziwnie.
– Może za dużo wypiłaś.
– W ogóle nie piłam!
– No to wiadomo, gdzie problem – ucieszyła się Niania.
(Carpe Jugulum)

Jak w każdej, lekkiej skądinąd, i najzupełniej fantastycznej (nie tylko gatunkowo) powieści przepowiadał mądrość:
Najważniejsze we wspomnieniach jest to, żeby mieć się gdzie zatrzymać i tam je wspominać. (Blask fantastyczny)

Przypuśćmy, że jednak jest sprawiedliwość dla wszystkich. Za każdego niewysłuchanego żebraka, każde ostre słowo, zlekceważony obowiązek, każdą zniewagę, każdy wybór… Bo o to przecież chodzi, prawda? Trzeba dokonywać wyborów. Człowiek może mieć rację i może się mylić, ale musi decydować, wiedząc że dobro i zło bywają wcale nieoczywiste, a czasem nawet, że wybiera między dwoma rodzajami zła, że nie ma żadnej racji. I zawsze, zawsze wybiera sam. (Carpe Jugulum)

Jak wnikliwym obserwatorem społeczeństwa - i poszczególnych jednostek - był:
Była jednak za duża na złodziejkę, zbyt uczciwa na skrytobójczynię, zbyt inteligentna na żonę i zbyt dumna, by podjąć jedyną powszechnie dostępną damską profesję. Dlatego została wojowniczką. (Blask fantastyczny)

– Co to jest słoń?
– Rodzaj borsuka – wyjaśniła Babcia.
Nie dzięki przyznawaniu się do ignorancji od czterdziestu lat cieszyła się sławą znawczyni natury.(Równoumagicznienie)

Na przykład w języku agatejskim znaki „kobiety” i „niewolnika” napisane obok siebie oznaczają „żonę”. (Ruchome obrazki)

Niewidoczny Uniwersytet nigdy nie przyjmował kobiet na studia; tłumaczono mętnie, że w grę wchodzą problemy z kanalizacją, lecz rzeczywistą przyczyną była niewypowiedziana trwoga, że gdyby pozwolić kobietom na zabawy z magią, prawdopodobnie radziłyby sobie znakomicie. (Blask fantastyczny)

Babcia Weatherwax nigdy się nie gubiła. Zawsze doskonale wiedziała, gdzie się znajduje, czasem tylko nie była pewna, gdzie jest wszystko inne. (Trzy wiedźmy)

Jak cudownym warsztatowo był pisarzem, nie tylko znawcą, ale i miłośnikiem, a także zaawansowanym użytkownikiem języka (tu też wielkie ukłony w stronę tłumacza!):
Wyglądała jak książka, którą w bibliotecznych katalogach określa się jako „lekko podniszczoną”, choć uczciwość nakazuje przyznać, że sprawiała wrażenie nadniszczonej, przedniszczonej, zaniszczonej a prawdopodobnie również śródniszczonej. (Blask fantastyczny)

Jakim był mistrzem opisu:
Z nadludzkim wysiłkiem szaman przypomniał sobie właściwą sekwencję poruszeń prowadzącą do wstania. Zdołał nawet przejść kilka kroków, nim spojrzał w dół i zrezygnował, gdyż skończyły mu się nogi. (Blask fantastyczny)

Jak pokazywał nam, jak odnaleźć się w gąszczu systemów, polityki, tłumów i innych praw cywilizacyjnej dżungli 
Ankh-Morpork eksperymentowało z wieloma systemami rządów, aż osiągnęło formę demokracji znaną jako Jeden Człowiek, Jeden Głos”. Patrycjusz był tym Człowiekiem; miał Głos. (Mort)

Jedni chcą, byś pozostał ich niewolnikiem, drudzy chcą, żebyś rządził krajem, a przynajmniej im pozwolił rządzić, a oni będą ci tłumaczyć, że to tak naprawdę ty. (Ciekawe czasy)

Jak potrafił spojrzeć na wszystko z nieco innej perspektywy:
Nie szukają potraw wyszukanych czy egzotycznych, ale wolą dania konwencjonalne, jak embriony ptaków nielotów, mielone organy w powłoce jelit, plastry ciała świń czy bulwy bylin przypalane w zwierzęcym tłuszczu; w ich gwarze określa się je jako jajka, kiełbasę, bekon i frytki. (Mort)

Żółw porusza się z taką prędkością, jaka wystarcza do polowania na sałatę. (Pomniejsze bóstwa)

Jak przypominał nam, że to, że coś jest oczywiste nie oznacza jeszcze, że jest prawdą (Trzy wiedźmy), a jeśli człowiek prosi o radę, to z pewnością nie po to, by mu jej udzielono. Chce raczej, by ktoś był obok, kiedy mówi sam do siebie. Zwracał uwagę na to, że status człowieka określa się na podstawie siły jego wrogów (Wyprawa czarownic); zastanawiał się nad tym, że może czasami człowiek musi stanąć mężnie i walczyć, choćby dlatego że nie ma już dokąd uciekać. (Ciekawe czasy)

Jak wykreowany przez niego świat zawierał w sobie to, co najważniejsze: piękno życia
JEDEN ODDECH NIGDY NIE WYSTARCZA. ODKRYWASZ, ŻE CHCESZ ZACZERPNĄĆ NASTĘPNY. (Wiedźmikołaj), muzykę Ale przecież muzyka powinna być za darmo, jak powietrze i niebo. (Muzyka duszy), walkę i wolność:
- Pytał pan, czemu jestem silny. Kiedy żyłem w mroku kuźni, podnosiłem ciężary. Z początku obcęgi, potem mały młotek, później największy młot, aż wreszcie pewnego dnia zdołałem podnieść kowadło. To był dobry dzień. Zyskałem odrobinę wolności. 
– Dlaczego to takie ważne, że podniosłeś kowadło?
– Byłem do niego przykuty
. (Niewidoczni akademicy)

Sam napisał, że:
Nikt nie jest ostatecznie martwy, dopóki nie uspokoją się zmarszczki, jakie wzbudził na powierzchni rzeczywistości – dopóki zegar przez niego nakręcony nie stanie, dopóki wino przez nią nastawione nie dokończy fermentacji, dopóki plon, jaki zasiał, nie zostanie zebrany. (Kosiarz)
Zmarszczki, jakie wzbudził na powierzchni wyobraźni, intelektu i emocji milionów czytelników długo się nie uspokoją, wręcz przeciwnie - będzie ich przybywać z każdą przerzuconą stroną w książce, z każdą myślą i uśmiechem kolejnych miłośników Świata Dysku (i nie tylko...).

Żegnaj, sir Terry - wierzę, że spotkamy się znów.

za www.facebook.com/gaudiumetmems


środa, 11 marca 2015

"Z-boczona historia kina" Slavoja Žižka

Odhaczyć mogę, bo oglądałam (fragmentarycznie, przyznaję) na zajęciach z filmu współczesnego; uwierzcie, nie ma potrzeby oglądać ponownie. Žižek jest/bywa bardzo popularnym myślicielem, przede wszystkim zaś psychoanalitykiem, jednak skupia się za bardzo na psychoanalizie freudowskiej, więc - dziękuję, postoję. Oczywiście, każde narzędzie w skrzynce z narzędziami może okazać się kiedyś przydatne, ale on jest dla mnie jak, hm... jakie narzędzie używane jest najrzadziej i ze sporą dozą pobłażliwości i niechęci? Nie wiem, pozostawiam to moim męskim Czytelnikom do oceny (to nie gender, też używam, ale tych najpopularniejszych...). 
Przypadkiem jednak, szukając jakiejś inspiracji do tego, by jednak notkę napisać i sprostać Wyzwaniu, trafiłam na takie oto słowa tegoż filozofa: Chrześcijaństwo to zbyt poważna sprawa, żeby ją zostawić Kościołowi katolickiemu
Pominę w tym momencie wkład wszelkich chrześcijańskich denominacje w formację katolicką - w duchu ekumenizmu, a także niepodszytym żadną (nawet najlepszą) ideologią pragnieniu wzrostu, ten wkład zawsze był przyjmowany i doceniany. Właściwie, pominę całą kwestię denominacji. "Katolickości", "chrześcijańskości". Žižek ma tu rację w fundamentalnej kwestii - Chrześcijaństwo to zbyt poważna sprawa, żeby ją zostawić. Komukolwiek. Trzeba się nim "zająć" samemu.
C.S. Lewis, pisarz i myśliciel zdecydowanie bardziej z mojej "bajki", napisał, że Chrześcijaństwo, jeśli jest fałszywe, nie ma żadnego znaczenia, jeśli jest prawdziwe, ma znaczenie nieskończone. Jedyne czego nie może, to mieć umiarkowanego znaczenia. Dlaczego zatem nie chce nam się sprawdzić, czy jest prawdziwe?
Nie zostawiajmy tego nikomu. Szukajmy. Idźmy na kurs Alfa, porozmawiajmy z wierzącym przyjacielem - wbrew pozorom, każdy ma jakiegoś, zacznijmy czytać, przemyślmy sprawę. Bo powiedzieć, że Kościół katolicki nie ma racji jest najłatwiej. Trudniej zmierzyć się z tym, że może ją mieć.

wtorek, 10 marca 2015

Film obejrzany w kinie. Film nagrodzony w 2015

Zachęcona obiektywną koniecznością obejrzenia przez Przyjaciółkę filmu Disco Polo, zachęcona jeszcze dodatkowo obecnością Tomasza Kota w obsadzie tegoż, zbudowana dodatkowo prześwietnymi recenzjami, poszłam do kina. 
Nie był to film, którego się spodziewałam - czekałam na kicz (czy kamp raczej), czekałam na zabawę konwencjami, na cytaty filmowe, czekałam na wspaniałą grę aktorską i... właściwie, doczekałam się. Film był bardzo dobry, na tym polegał chyba mój problem. Dostałam film bardzo dobry, podczas gdy spodziewałam się genialnego (jak na polskie warunki, zaznaczam - bo to już, niestety, nie to, co kiedyś). 
A polska kinematografia ostatnich lat potrafi zaskoczyć pozytywnie, nie tylko na poziomie lokalnym. Nie będziemy mówić o Idzie, bo wbrew wszelkim Oscarom i mojej ogromnej i niewątpliwej dumy z twórców oraz cudownej Agaty Kuleszy, nie czuję w tym momencie potrzeby, żeby oceniać i polecać. Film ma swoje oczywiste zalety, ja mam swoje oczywiste wady (np. nie przepadam za Idą), idźmy dalej. Może kiedyś spojrzę z innej perspektywy i zachęcę - póki co, gratuluję szczerze rodakom wielkiego sukcesu i namawiam do obejrzenia po to, by wyrobić sobie swoje zdanie.
Ale, ale, skoro pozytywne zaskoczenia (i nagrody), to film Bogowie.  Nie spodziewałam się, notabene też w kinie oglądając, tak świetnego filmu. Tak wspaniałego wykreowania postaci bohatera, jednocześnie będącego antybohaterem. Dowcipu, lekkości, odpowiedniej dozy powagi i właściwego zadawania pytań. Opowiedzenia ni to fikcyjnej, ni to prawdziwej prawdy o człowieku, który dokonał wielkich rzeczy za niemałą cenę, której nie zapłacił sam - którą płacili często również jego pacjenci, a przeważnie jego rodzina. 
Wielkie brawa dla całej ekipy z reżyserem na czele, ale zwłaszcza dla Tomasza Kota. Dawno nie obejrzałam polskiego filmu z taką przyjemnością.
Wracając do Disco Polo - naprawdę niezła ścieżka dźwiękowa ;-)  choć nigdy nie zachwycałam się disco polo (eufemistycznie rzecz ujmując), wszystko do siebie pasowało, nie męczyło, wręcz sprawiało dziwną przyjemność. To naprawdę dobry film, ale... gdzieś na dnie czai się diabełek, który krzyczy: więcej!

poniedziałek, 9 marca 2015

O miłości...

...czyli za dużo mam na głowie - wezmę sobie więcej.
Właściwie tak to z moją miłością do filmów się zdarzyło: zawsze gdzieś poza czasem i przestrzenią - w domu, "na laptopie", w telewizji, w kinie, w sali uczelnianej, w sali klubowej, w teatrze (krótkometrażówki beckettowskie w Teatrze Słowackiego, cudo!), sama, z rodziną, z przyjaciółmi, z obcymi... codziennie, co drugi dzień, przed egzaminem, po egzaminie, po pracy, w święta i dni robocze.
Jak każda miłość, gdzieś po drodze złamała mi serce, potem wróciła już nieco odmieniona i bardziej ustatkowana. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wrzuciła na ruszt tego:
Tym bardziej, że widziałam właśnie niedawno Kolekcjonera kości (dzięki, MoxieFun!), który "zaliczyłby" mi punkt Film z Denzelem Washingtonem.
Jeśli lubisz kryminały, obejrzyj.
Jeśli lubisz filmy o tym, jak rozgryźć samego siebie, obejrzyj.
Jesli czujesz, że Twoje życie już niewiele znaczy, obejrzyj. 
Jeśli nie czujesz się na siłach, by sprostać wyzwaniom dnia codziennego, obejrzyj.
Jeśli lubisz filmy o miłości, która przychodzi w najdziwniejszych momentach życia, która ma podstawy w czymś więcej niż przepastne błękitne oczy lub blond loczki, obejrzyj.
Jeśli lubisz Angelinę Jolie, obejrzyj. Zwłaszcza, jeśli lubisz ją za to, że potrafi zagrać i zagubienie, i siłę, i strach, i miłość. Jeśli podobała Ci się w Czarownicy (a nawet, jeśli nie).
Jeśli lubisz dobre filmy, obejrzyj.



Książka, która stanie się filmem

Jak słusznie rzekł mi Ktoś - jeśli nie zacznę pisać, nie wyrobię się z moim Wyzwaniem 2015. Problem w tym, że trzeba mieć nie tylko czas na pisanie (nie mam), ale i na czytanie (tym bardziej). Zdecydowanie wolę poświęcić go na spotkania z ludźmi offline, choć nie przeczę - pisania zaczęło mi brakować.
Dziś powiastka niewielka, o której nie pomyślałam ani przez chwilę w kontekście zamieszczania tu. Właściwie wszystko przez te internety: ot, na wyciągnięcie ręki różne głupotki są dostępne, dzięki czemu niezauważenie marnuje się czas, który można przeznaczyć na rzeczy bardziej wartościowe. Jednak w myśl mojej naukowo-badawczej dewizy: Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie!, postanowiłam zbadać.


Okazuje się, że treść opatrzona tym jakże intrygującym tytułem i niezwykle wysmakowaną okładką może wnieść coś do naszego życia.
Nie jest to Mistrz i Małgorzata, ale też i nie każda pozycja taka musi być.
Nie jest to odwrócona bajka o Kopciuszku, choć jako taka jest reklamowana.
Jest opowieścią o rozpuszczonej przez pieniądze ojca osiemnastoletniej celebrytce. Pieniądze zastępowały jej ojca i resztę rodziny: za pieniądze wynajmowano dla niej kolejne nianie, za pieniądze kupowano wszystko, czego mogła potrzebować, za pieniądze wynajmowano ludzi, którzy trzymali ją za rękę w szpitalu. Za pieniądze nie mogła otrzymać jednej jedynej rzeczy, której jej brakowało - miłości.
Starała się ją znaleźć u ludzi podobnych sobie - przecież innych nie znała. Jak możecie się domyślić, nie wyszło. Nie mogło wyjść.
Marzyła o wolności, którą miały dać jej własne pieniądze, czyli oczywiście te, które zarobiła dla niej firma jej ojca, a które zostały złożone w funduszu powierniczym. Ale zanim prychniemy, mówiąc: To takie typowe, młodzież zawsze chce być wolna za pieniądze rodziców, pomyślmy, jak często my sami ulegamy złudzeniu, że jeśli coś ma na sobie nasze imię i nazwisko, to jest nasze.
Oczywiście otrzymanie wymarzonego czeku na 25 000 000 $ przesuwa się w czasie przez wybryki naszej bohaterki, panny Lexington (przyznajcie, sami odcięlibyście kieszonkowe dziecku, które rozwala warte 500 tys. dolarów BMW, wjeżdżając w sklep pod wpływem alkoholu i nieszczęśliwej miłości) i wiąże się z wykonaniem przez nią 52 prac (5 dni w tygodniu, 8 godzin dziennie - co tydzień inna praca; skądinąd bomba! Tym bardziej, że wszelkie procedury rekrutacyjne są załatwiane za nią...).
I tu pozwolę sobie na dygresję, bo w zasadzie planowałam nieco inną tematycznie notkę i gdyby nie doping w kwestii czytelniczej, to do takiej książczynki z gatunku guilty pleasures raczej bym się nie przyznała...
52 tygodnie to rok.
Czy rok to dużo czy mało? Czym jest czas?

Czas - nieskończenie ciągły; nie przeliczaj go, spraw, aby się liczył.

Powyższe zdjęcie jest artystyczną wariacją na temat pierwszej świeczki z posiadanego przeze mnie cyklu językoznawczych, o ile tak nazwiemy dyscyplinę naukową, która opowiada nam o świecie, który my swoim językiem opowiadamy innym. Co opowie nam o czasie?
Nieskończenie ciągły - ale przecież ludzki umysł dąży do nadania początku i końca. Na początku było Słowo, ale już ta prosta w swej istocie prawda jest bardzo trudna, bo czym  jest początek, skoro nie ma ani czasu, ani przestrzeni, ani...? Zaryzykuję, że naszym wielkim aha! a więc tak to jest... Czas liczymy zawsze od momentu nabrania świadomości - czy to osobistej, czy też dotyczącej czegoś konkretnego.
Podobno Leonardo Da Vinci*, zapytany o to, ile ma lat, odpowiedział - Nie wiem, ile mam lat, ale wiem, że wykorzystałem już pięćdziesiąt. Dla Lexington czas miał się dopiero zacząć w momencie otrzymania pieniędzy. W miarę podejmowania kolejnych wyzwań stawianych przez ojca w czasie tygodni próby, jej perspektywa się zmieniała. Zaczęła widzieć, co wykorzystała, co zostało jej jeszcze dane, i co może kryć się ciągle przed nią. 
Nie przeliczaj go, spraw, aby się liczył - co zobaczymy, jeśli popatrzymy wstecz? Nie wiemy, ile mamy jeszcze do wykorzystania, ale wiemy, co mamy już na koncie. I o ile, jak słusznie zauważa nalepka na świeczce, nie ma sensu czasu przeliczać, to warto zobaczyć jak się przedstawia nasze saldo i czy nasze inwestycje się zwracają.
Bo tylko w książkach pracownicy naszych rodziców są zabójczo przystojną miłością naszego życia, a przyjaciółki wynajmują samoloty, by nas ściągnąć na imprezę w Vegas. Ale kiedy w pracy spotykamy kogoś, kto ewidentnie sobie nie radzi, możemy być tą jedną osobą, która w niego uwierzy i pomoże mu odnaleźć się w rzeczywistości. Możemy przekuć ciemne sekrety naszej dysfunkcyjnej rodziny w naszą siłę, wlewać siłę i miłość tam, gdzie jej do tej pory nie było. Wtedy stażysta faktycznie może okazać się Księciem z Bajki, a my dzielnymi Księżniczkami.
Bo Kopciuszek, tak wracając do książki, otrzymał pół królestwa i rękę księcia tak właściwie za nic, jak większość baśniowych księżniczek (nawet moja ulubiona Mała Syrenka została przez Disney'a straszliwie upupiona...). Powiecie - jak to, ciężko harowała całe swoje dzieciństwo, ubliżano jej, poniżano ją, toć luksusy należą się jej jak psu buda! Być może tak - ale my o tym nie wiemy. Owszem, wiemy, że była miła i dobra mimo wszystko, że była posłuszna, pracowita... czyli mniej więcej taka, jaka w wyobraźni wielu powinna być kobieta. Nie wiemy nic, a przynajmniej ja nie wiem, czy potrafiła myśleć sama za siebie. Czy potrafiła dobrze wybierać. Czy dowiedziała się, czym jest miłość oprócz kojących ramion matki, za którymi tęskniła. Ucieczka z opresyjnego domu na bal niekoniecznie o tym wszystkim świadczy.

Jeśli obejrzysz "Kopciuszka" od tyłu, jest to historia o kobiecie, która dowiaduje się, gdzie jest jej miejsce
Lexington w ostatnim rozdziale książki też nie zna jeszcze wszystkich odpowiedzi, tak naprawdę jest na początku tej nieskończenie ciągłej drogi poznawania samej siebie i innych. Ale jest też już w środku procesu, która może jej w zdobyciu tej wiedzy pomóc. Tak, by jej praca - i ta zawodowa, i ta nad sobą - pomogła jej ze swoją królewskością stanąć jak równa z równą.

http://www.chroniquedisney.fr

A w temacie tytułu jeszcze - podobno ktoś kupił prawa do książki i film powstanie... Być może niesłusznie zakładam już teraz, że ze stosunkowo dobrego materiału (można czytać z dzieckiem i mądrze komentować, lektura nie zawiera zbyt gorszących elementów - no, z wyjątkiem jednego...) powstanie płytki film o miłości i ciuchach.

*Nie mogę naprędce potwierdzić tej historyjki w Google, zatem jeśli ktoś wie, że to nie on lub to nie tak... proszę o komentarz :)