wtorek, 30 czerwca 2015

24 h

24 h temu byłam jeszcze tam.
Wciąż w chaosie, nerwach, oparach środków czystości, pudełkach na książki, workach na śmieci, nadziei na rychły koniec.
Wciąż tam, gdzie byłam przez ostatnie cztery lata. Wciąż tam, gdzie było tak dobrze, gdzie płynęły łzy smutki i radości, gdzie tyle książek, i filmów, i stron napisanych, i sprzeczek ulotnych, i przyjaźni silniejszej niż krew.

18 h temu jeszcze związana strużkami wody potrzebnej do umycia podłogi i tęsknotą, którą powita się jak starego znajomego, bo już nam się zapowiedziała na herbatę.

12 h temu już pomiędzy, tworząca most gorącą kawą i towarzystwem przyjaznych głosów.

6 h temu -  w podróży dokądś i skądś.

3 h temu  - nagle sama w plątaninie kabli, paczek, siatek, pudełek, bawiąca się w Tetris wersję XXL. Na mistrzowskim poziomie.

W końcu można zmyć z siebie cały ten proces.

Już jestem tu. Jeszcze nie wierzę, nie ogarniam tej przestrzeni, tego czasu. Ogromu błogosławieństwa wylewającego się z ostatnich 36 godzin. A to dopiero poczekalnia pomiędzy jedną stacją a kolejną... coraz bliżej domu.

Przeprowadzka jako metafora życia? Czemu nie.

piątek, 19 czerwca 2015

"Dama za burtą" (Garry Marshall, 1987) - film z roku moich narodzin


Idąc za ciosem, uzupełniam Wyzwanie filmowe 2015. 
Tytułowa "Dama za burtą" to Goldie Hawn, która jest rozpieszczoną, znudzoną do granic możliwości bogatą kobietą, która w życiu życia nie widziała. Rzeczone życie zna aż za dobrze młody wdowiec z czwórką dzieci i rozwalającą się ruderą (no, może przesadziłam, ale sprzątane i remontowane to tam dawno nie było, o ile w ogóle kiedyś)... 
Los przecina ich drogi (wdowiec-stolarz wybitnie mu w tym pomaga, oczywiście) - czego się od siebie nauczą?
Ja sobie przypomniałam, że punkt widzenia zależy bardzo mocno od punktu siedzenia, że to, czy potrafimy i być sytym i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku zależy głównie od tego, czy umiemy sobie zdefiniować nasze życiowe rudery i jachty i wyciągnąć z każdego z nich odpowiednią lekcję. I czy potrafimy kochać i ruderę, i w ruderze, i jacht, i na jachcie.

Czy dinozaury śnią o prehistorycznych owcach? - "Jurassic World", film w technologii 3D

za: Othertees.com

Byłam, widziałam, zakochałam się w raptorkach, pożałowałam krótkich łapek T-Rexa, i z zadowoleniem zauważyłam, że Chris Pratt zdecydowanie lepiej wygląda jako Indiana Jones wannabe niż Star-Lord... choć tu nie słucha kaset magnetofonowych, a szkoda. 
Nie jest możliwym być główną bohaterką tego filmu i przeżyć go w szpilkach. Wybacz, Bryce Dallas Howard, jesteś niewiarygodna, mimo że fryzura lekko Ci się pod koniec psuje.
Nie jest możliwym być głównymi młodocianymi bohaterami tego filmu i przeżyć - sorry chłopcy, przesadziliście.
Nie jest możliwym być widzem tego filmu i nie zobaczyć tych wszystkich wzor(c)ów, schematów i jedynej prawdziwej miłości, co to góry przenosi i przed dinożarłami ratuje, mniej lub bardziej.
Nie jest możliwym być widzem tego filmu i... nie zachwycić się. Bo film jest przerażający, pełen zębów, twardej skóry, ofiar - potencjalnych i rzeczywistych. Najbardziej zaś przeraża to, że zawsze winny jest człowiek, to on mąci i rani, a natura musi pomóc sama - i sobie, i człowiekowi.

Nie będę spoilerować; mimo tego, że to amerykańskie kino i wszyscy wiemy, co za nim idzie - naprawdę warto obejrzeć. Zwłaszcza też dlatego, że amerykańskie kino aktualnie ma większą misję niż TVP (a przynajmniej skuteczniej ją realizuje) i potrafi opowiedzieć o więziach, uczuciach, odpowiedzialności, męstwie, rodzinie, problemach rodzinnych, o tym, co ważne - robiąc film o niesamowitych stworzeniach. A, i polecam IMAX*, bo wtedy dinożarły są "bardziej".

*"Jurassic World" też poleca IMAX, Pandorę, Coca-Colę... i, kto dostrzeże więcej elementów product placement? Na szczęście mało agresywne reklamy ;-)

Na koniec trailery dwóch bajeczek, na które czekam (a niedługo "Star Wars" i zapewne parę innych, cudnych):

-1- "W głowie się nie mieści", Pixar 2015


- 2 - "The Secret Life Of Pets" ...dopiero 2016



czwartek, 18 czerwca 2015

Obiad grecko-francuski

Jeśli macie ochotę na lekki i niezobowiązujący obiad, a w dodatku macie dwie patelnie (jedna też wystarczy), zróbcie tak:
- na pierwszą patelnię wysypcie francuskie warzywa na patelnię z sosem (firmy nie podam, bo dobrze zagrają tak naprawdę każde... te akurat mam po raz pierwszy, z ciekawości) i duście nie za szybko, nie za wolno, ot systematycznie. Przemieszajcie co jakiś czas, tak dla spokojności ducha;
- na drugą patelnię (polecam grillową) wyłóżcie z dosłownie odrobiną masła pokrojony na plasterki/kawałki ok. 1 cm grecki ser halloumi, smażcie/grillujcie ok. 3 min. z każdej strony;
- to, co się udusi, usmaży i zgrilluje ładnie wyłóżcie na talerz;
- jeśli nie jesteście kierowcami, wyjmijcie dobrze schłodzone białe lub różowe wino i zajadajcie. Smacznego.

Jakie wino do tego pasuje, to tak naprawdę nie wiem, bo jestem kierowcą, a do znawcy win mi daleko. Tak sobie wyobraziłam, że właśnie różowego, schłodzonego wina mi do tego brakuje... poza tym - niebo w gębie.
Oczywiście halloumi pasuje też do sałat z drobiem, krewetek (podobno, nie jadłam), i paru innych przystawko-dań, ale w duszny, letni dzień idealnie nadaje się też na obiad. 

Post nie jest sponsorowany, już kiedyś odpędziłam od siebie myśl o poście kulinarnym, tym razem nie zamierzam. Skoro jest coś dla ducha, to musi być i dla ciała, jeśli ma być o wszystkim.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Nie oceniaj książki po okładce

Taka mała zapałka na dziś, zanim umknie.

Czasem nadmiernie się staramy, próbując nauczyć się tego, co najprostsze i tak naprawdę nam znane. Czasem czujemy, że nie wystarczamy, i robimy wszystko, żeby inni dostrzegli jednak, że potrafimy. A czasem wystarczy się po prostu przytulić. :-) 

PS Piszę tu z różną regularnością, jak mnie wena dopadnie, a czas na to pozwoli... dla chętnych takie małe przypominadło w okienku w rogu, subskrybować można i dostawać wszystko mailowo :-)


czwartek, 4 czerwca 2015

Odrobina dziecka na co dzień

Bardzo lubiłam rozpoczynać pisanie w nowym zeszycie.
Oczywiście, przyjemność zaczynała się już wcześniej, kiedy te zeszyty były kupowane - krateczka taka, inna, długopis taki, pióro takie, kolor atramentu jeszcze inny... tu pasuje, tam się odróżnia, o, a tu teczki, karteczki, kredeczki, cuda-wianki. Bez specjalnych kaprysów, ale jednak - kupowanie książek i zeszytów było atrakcją ogromną. Potem zaś dylemat ogromny: co do czego? Który zeszyt ładniejszy (więc do bardziej lubianego przedmiotu), a który nieco mniej? Dalej, trzeba podpisać, byle elegancko. Okładki (z papieru, bo dopiero potem plastiki), naklejki. Uff. Ale dopiero się zaczynał ambaras: pierwsza strona do zapisania. Lekcja, temat - a tu krzywo, a tu pętelki nierówno zapętlone, kropki nie takie kropiate, podkreślone krzywo, albo nie tym kolorem. A jak się brzydko napisze, to drapanie żyletką, albo nawet wyrywanie strony! Druga tak samo, trzecia, czwarta... a potem (nie od razu, po kilku latach dopiero) to już niekoniecznie. Potem się może rozmazać, nie podkreślić, skreślić, zamazać. 
Coś we mnie z tej uczennicy jeszcze zostało i myślę, że jest w każdym z nas. Na początku zawsze jest dobrze - ludzie nie mają jeszcze wad, nie odbyła się kłótnia, w pracy jeszcze niczego nie zawaliliśmy, w szkole nie dostaliśmy żadnej jedynki. Kolejne dni, tygodnie i miesiące są coraz trudniejsze, bo nie można zrobić ponownie pierwszego wrażenia, powiedzmy sobie szczerze: jest coraz gorzej.
Jak w komputerze, każdy plik (nawet usunięty) zostawia śmieci. Wiele z nich zabiera o wiele więcej pamięci, niż tak naprawdę potrzebują. Nawet jeśli staramy się porządkować dysk, to w 99% przypadkach założymy też ten o nazwie "varia". Albo "różne". Albo "inne", Albo wszystkie trzy na raz (ten, kto jest bez folderu, niech pierwszy rzuci kamieniem). Wrzucamy różne rzeczy na później, do posegregowania w wolnej chwili - dobrze, że system ma opcję "wyszukaj", bo bylibyśmy biedni.
Z drugiej strony, im dalej w las, tym więcej... doświadczenia.
Już nie jest ważne, jakim kolorem, ale co podkreślić. Co ze sobą połączyć. Co włożyć do zupełnie innej teczki, na samo dno pudła. Co przykleić magnesem do lodówki. Niesamowitą przyjemność sprawia zajrzenie do starych zeszytów i kalendarzy, pełnych zapisków na marginesie, rysuneczków, mapek myślowych, etc. Po kłótni można się pogodzić, w pracy można się doszkolić i zasłużyć na premię, w szkole zdobyć przyjaciół... wszystko przychodzi z kolejnymi kleksami.
Dziecko, które może się wybrudzić przy jedzeniu lub zabawie, to podobno dziecko najszczęśliwsze - i tego nam na Dzień Dziecka życzę. Doświadczajmy jak najwięcej i wypełniajmy nasze kalendarze wszystkim, co tylko w zasięgu ręki i wzroku.