poniedziałek, 27 lipca 2015

Czego można nauczyć się od kolekcjonera lalek? Cz. 1

Na początku temat notki miał brzmieć: "Lalki i ja", ale byłby to bardzo, bardzo krótki post... Ale gwoli ścisłości, lalki posiadam. Gdzieś w pudłach (mniej więcej wiem, gdzie, ale strach się brać za wygrzebywanie) posiadam dorobek dzieciństwa, kilka - kilkanaście lal (Betty, Barbie. pewnie jakieś Stefcie), pudełko ubranek, a nawet domek. Jeśli kiedyś wystarczy mi czasu i odwagi, to to wszystko wyciągnę, uwiecznię, i może nawet pokażę.
Póki co, jestem fanką bardzo bierną - i choć jako przyjaciółka, przyjaciółkę swą wspieram w miarę wszelkich możliwości, to jako współlokatorka nie raz, nie dwa "miałam nerwy" na kolejne plątające się pod nogami i na półkach pudełka, głowy moczące się nocami w łazience, a także koczowanie przy lalkowych stoiskach... wszystkie te przewinienia cierpliwie w pamięci spisuję, żeby przyszłego męża uświadomić, co go czeka ;-) z drugiej jednak strony, tym co rekompensuje te wszystkie drobne irytacje, to małe-wielkie rzeczy, których mogę się wciąż na nowo uczyć.

Każda lalka (i nie tylko) jest piękna. Mała, duża, maleńka, wielgachna, rozczochrana, rozmazana, bez nogi, bez szyi, bez dodatków, bez głowy, z dodatkowym czymś. Ma kiepski makijaż? Ale jaki pyszczek słodki! Popatrz jak ona się rusza! Jakie ma włosy! No popatrz, jakie to brzydkie - czyż nie jest urocze?

Solidarność to nie mit. Ja mam - dam tobie. Ja nie zbieram, ale ta i ta to już tak... zalicytuję. Ojej, ja tak chciałam tamtą mieć, ale cieszę się, bo ma ją ta i ta - widzisz, jakie fajne fotki zamieściła?

Cierpliwością i pracą ludzie [w lalki] się bogacą. Czyhanie na Alle..., mozolne prace nad trupkami i odrestaurowywanie tego, co inni by już skreślili, szukanie, dowiadywanie się, czytanie...

Po przejściach i z przeszłością....  Najlepsze lalki to te rozpakowane. Już nie szkoda nam ich niewinności, można bez oporów ustawiać, czesać, przytulać, czuć się z nimi swobodnie... tak jak z ludźmi, których z biegiem czasu poznajemy coraz bliżej i których historia nie tylko nam nie przeszkadza, ale wręcz pozwala na pełniejsze zrozumienie i pomaga zbudować relację. Na szczęście, tak jak poznajemy ludzi, tak i niektóre lalki po prostu muszą zostać rozpakowane i "zawłaszczone".

O radości, iskro bogów... Radość i świecące oczy zawsze, kiedy zobaczy się piękną lalkę (patrz punkt pierwszy), kiedy się spotka zrozumienie u drugiej osoby lub tę samą radość (zwykle u innego kolekcjonera, choć i wspieracza cieszy zdobycie rzadkiej panny tudzież kawalera). 

Kolekcjonerzy to po prostu ludzie z ogromną pasją, która nieustannie podsycana, podlewana zdobywaną wiedzą i kolejnymi doświadczeniami, ubarwia nie tylko ich życie. Na razie zatem tyle - w końcu skoro część pierwsza, to musi wystarczyć materiału na kolejne - tym niemniej dziękuję MoxieFun za to, że mnie uczy cierpliwości oraz tego, co wyżej już zostało opisane. Dziękuję też, że mogłam w sielskiej atmosferze przekonać się naocznie i nausznie o tym, że wszyscy kolekcjonerzy to jedna rodzina i wszyscy są tak samo fantastyczni. Dzięki za spotkanie i za to, że dałyście mi pretekst do zrobienia sobie wycieczki ;-)

Na koniec dowód na to, że nawet najbardziej bierni znajdują swój dynamit...



PS Może zamiast zbierać będę fotografować?

muzyka kiedyś i dziś

Choć na co dzień muzyka gra po prostu w ludzkich sercach, to potrzebuje jednak również mniej trwałych, choć bardziej namacalnych nośników. 
Kiedyś słuchało się płyt gramofonowych, radia i kaset magnetofonowych (a ile było emocji podczas nagrywania! co prawda ja już rocznikowo - stety/niestety - nie do końca pasuję do obrazu zgrywania nocami całych płyt, ale nagrywania z list przebojów moich ulubionych piosenek nikt mi nie odbierze). Doskonale pamiętam swoją pierwszą płytę CD, była to "Ale jestem" Anny Marii Jopek.


Zasłuchiwałam się długimi godzinami: uważnie, wyłapując każde słowo (choć wtedy jeszcze przygotowywano książeczki z tekstami, teraz już tego brak...) i dźwięk lub zupełnie beztrosko, robiąc kilka innych rzeczy jednocześnie. 

Dziś, kiedy ta płyta jest już pełnoletnia, a każdy ma dostęp do dowolnej muzyki via internet, warto posłuchać inaczej. Na wielkiej scenie, przy ogromnym instrumentarium i "sprzętarium", na świeżym powietrzu, wśród przyjaciół.


Albo w nieco innym klimacie, gdzie całą przestrzeń wokół ciebie wypełniają dźwięki, gdzie instrumenty są na wyciągnięcie ręki, a głos trafia od razu gdzieś do wnętrzności... również wśród przyjaciół.


Bo choć każdy z nas potrzebuje w życiu małego sam na sam z muzyką, żeby się poznać i dobrze w swoim towarzystwie poczuć, to nie ma nic przyjemniejszego niż oczy roziskrzone tymi samymi dźwiękami co nasze, wspólne bębnienie w stolik i kiwanie głowami. Tak, jak napisał C.S. Lewis: "Przyjaźń rodzi się w momencie, gdy jedna osoba mówi do drugiej: Co? Ty też? Myślałem, że tylko ja". 


środa, 22 lipca 2015

zaproszenie

Dziś - a przynajmniej w tym momencie - krótko.
Jeśli ktoś zna muzykę worship lub chce poznać (tak bardziej od kuchni), to zapraszam na blog Worship w remoncie
Na razie jest tam mało co, ale sprawa jest dość rozwojowa... 

poniedziałek, 20 lipca 2015

lubienie

Na okoliczność "stukniętego" tysiąca (tak, wiem, niektórzy mają ich pięć...), obrazek:



Poniżej miał być dłuższy tekst o tym lubieniu i w ogóle, ale nie będzie.
Nie czytajcie notek, tylko wybierzcie się z przyjaciółmi na koncert.
Albo pogadajcie przez telefon.
Albo kupcie im lalkę.
Albo zaproście na wino.
Albo polećcie film, i niech okaże się, że właśnie mieli go oglądać.
Albo napiszcie SMS, kiedy będą tego właśnie potrzebować.
Albo doradźcie w sprawie takiej czy innej.
Albo jedźcie do przyjaciółki z dawnych czasów i zjedzcie najpyszniejszą letnią sałatkę.

Bo prawdziwość i ironia tego obrazka jest okrutnie realna w dzisiejszym świecie,  a nie ma na to odtrutki innej niż (współ)działanie.
Na szczęście -  mam najlepszych przyjaciół na świecie.

Chciałam zakończyć rzecz jakąś puentą, ale napisała mi się sama, jeden wiersz wyżej.

poniedziałek, 13 lipca 2015

na gwałt

Dziś na tapecie temat trudny, poniekąd każdemu (a zwłaszcza każdej) znany osobiście. Niestety, niezależnie od naszych starań - a czasem ich wyraźnego braku - zawsze znajdzie się ktoś, komu wydaje się, że może zrobić/powiedzieć/spróbować tego czy tamtego, bo: 

1. Musisz zostać do końca
I - Chcesz obejrzeć "Pulp Fiction"? - Jasne!
II Pół godziny później... - Ech, niespecjalnie mi się to podoba... zróbmy coś innego.
III - Nie! Powiedziałeś, że obejrzysz ten film, więc zostaniesz póki się nie skończy!
2. Przecież raz się zgodziłaś
I - Dzięki za pożyczenie mi wozu - Nie ma sprawy!
II Tydzień później... - Co ty wyprawiasz? - Pożyczam twój wóz! Przecież mi pozwoliłaś!
III - Nie możesz brać mojego samochodu kiedy tylko będziesz chciał!
- Bzdury! Skoro raz się zgodziłaś, powinienem móc go brać zawsze!
3. No przecież to lubisz
I - Naprawdę podoba mi się nowa piosenka The Fluffy Bunny.
II Środek nocy... - Och! Co do cholery?
III - No przecież lubisz tę piosenkę!
- Tak, ale nie chcę jej słuchać, kiedy śpię!
4. Przecież tego chciałeś
I  - Nooo, i taki właśnie wzór sobie kiedyś strzelę. O, tu.
II Gdy film się urywa...
III - Wytatuowałaś mi to kiedy byłem nieprzytomny? Co ci odbiło?!
- No przecież tego chciałeś!
- Ale nie wtedy, kiedy nie będę mógł tego zarejestrować!
5. Jesteś moją żoną i to twój (psi) obowiązek
I - Dzięki za śniadanko, Kochanie. - Na zdrowie!
II Następnego ranka... - Gdzie śniadanie? - Nie chciało mi się gotować, zjedz płatki.
III - Jesteś moją żoną i to twój obowiązek gotować dla mnie!
Zaraz przygotuj mi jajka albo zrobię z tobą porządek!
6. Jesteś mi to winna
I - Przyniosłem karty! Wreszcie mogę nauczyć cię grać w pokera. - Super!
II Chwilę później... - Teraz, kiedy już znam zasady, myślę, że ta gra nie jest dla mnie.
III - Nie możesz mnie zaprosić na granie w karty, a potem nie chcieć grać! Naraziłaś
mnie na taki wysiłek dla ciebie, teraz jesteś mi to winna - gramy!
7. Sam się o to prosisz
I - Ej ty, podejdź no, weź to ode mnie.
II Niedługo... - Ale ja nie chcę nosić tego dziadostwa, przestań!
III - Cóż, jesteś ubrany jak ktoś, kto podnosi ciężary i obnosisz się ze swoimi muskułami.
Sam się prosisz o to, żeby ci wręczyć jakieś ciężkie rzeczy... mnie nie obwiniaj!
Te wspaniałe komiksy, perfekcyjnie oddające absurdalność ww. argumentów, narysowała Alli Kirkham (a znalazłam je na stronie Bored Panda).
Jest coś takiego w ludziach (bo nie chcę generalizować, choć spotkałam się z tym jedynie ze strony mężczyzn... może ze względu na moją własną płeć), co pozwala nam przyjąć naszą odmowę w kwestii wypicia kawy bądź herbaty, zgadzamy się przy kimś nie zapalić papierosa, nie namawiamy też do upadłego na wspólne wyjście na basen. Ale kiedy przychodzi do głupich uwag lub dalszego pójścia za popędem seksualnym, to jakoś nie przychodzi nam do głowy ani powiedzieć, ani usłyszeć "nie". Nie powiemy nie, bo jesteśmy od drugiej strony w jakiś sposób uzależnieni, albo "to przecież nic takiego". Może i nic takiego, może z pobłażaniem machniemy ręką, bo już to nasze "nie" nie zmieni. A może kolejny raz zrobi nam się przykro i niedobrze.
Nie usłyszymy nie, bo "to przecież nic takiego". Przecież to komplement. A że kobieta czerwienieje ze złości zamiast rumienić się ze wstydu? Niewyzwolona jakaś.
Różne są sytuacje w życiu, różni mężczyźni i różne kobiety. My sami różni jesteśmy od siebie sprzed dziesięciu lat i inni będziemy za kolejnych dziesięć. Ale zawsze mamy wybór, nawet jeśli inni nam go chcą odmówić.

czwartek, 9 lipca 2015

doktor sklep (nie)papierniczy

Jako osoba lekko uzależniona od artykułów papierniczych (już w dzieciństwie zbierałam temperówki; znalazłam je nawet ostatnio - jeśli będę mieć kiedyś wolną chwilę, sfotografuję na wieczną rzeczy pamiątkę... a niechaj blogerowie wżdy postronni znają, iż sztrachecle* nie gęsi, iż swoje kolekcje mają!), mam tychże aż nadto. Oczywiście nie przeszkadza mi to w nabywaniu nowych, zwłaszcza jeśli mam powód.
Powodem może być na przykład zapominalstwo - ot, jedziemy na parę dni w rodzinne strony, nagle okazuje się, że musimy sobie coś pilnie rozpisać, a nie ma na czym. Zatem, choć karteluszki zawsze jakieś się znajdą, już podczas zakupów łypiemy w stronę stoisk papierniczych, nawet w zupełnie niepapierniczych sklepach.
Powodem dodatkowym może być na przykład to, że po całkiem niezłej passie i zaliczonym świetnym koncercie (ale o tym w kolejnej notce), jakoś tak oklapliśmy, przygniótł nas Weltschmerz i za dużo rzeczy na raz do zrobienia.
Powodem głównym zaś najczęściej bywa to, że idziemy do sklepu w zupełnie innym celu, po coś zupełnie innego, zupełnie nie mając nic specjalnego na myśli, aż wtem...

"Jestem kim jestem. Pogódź się z tym" / "Wszystko będzie dobrze"
I nagle nie ma znaczenia, że tam jest who, a nie that [grammar nerd idzie w odstawkę]. Jestem, który jestem, pogódź się z tym - poradź sobie z tym, że nie będziesz rozumiała wszystkiego, widziała wszystkiego, wiedziała wszystkiego; zaprosiłaś Mnie do swojego życia, więc poradź sobie z tym, że będę ci na twoje własne życzenie czynił cuda... które niekoniecznie rozpoznasz na samym początku, ale które - będą cudami. Ja się nie zmienię, musisz wziąć pełen pakiet - ale w zamian dostaniesz karnet do takiej łaźni, z której wyjdziesz całkowicie odmieniona. Tak na marginesie: wszyscy sobie wyobrażają spa jako miejsce, gdzie wszystko ślicznie pachnie, jest mięciutkie i dotykają cię masażyści tak delikatnie jakoby motylek stąpał po tobie... a z tego co się orientuję (po prawdzie, to nie doświadczyłam, ale taką jakąś przedwiedzę mam) masaż to jest kupa bólu z przewagą... bólu.
Na końcu - wszystko będzie dobrze [a jeśli nie jest dobrze, to nie jest jeszcze koniec].
Mała rzecz, a cieszy. Recepta wykupiona za równe 57 groszy, posyłam ją w świat (doceńcie tę wysublimowaną sztukę fotoszopowania...).

*powinno być: magje, ale tak mi jakoś brzmi lepiej...