środa, 18 marca 2020

Nigdy nie nauczę się pływać

Nie zaufam wodzie. Zbyt często wdzierała się do oczu, uszu, gardła, nosa, kiedy inni ze śmiechem wołali, żebym się rozluźniła, przecież nie uda mi się utopić.

Nie zaufam sobie. Zbyt często widziałam, słyszałam, mówiłam, czułam rzeczy zupełnie nieprawdziwe, kiedy inni, uśmiechając się, mówili: relax, baby, relax. 

Woda topi, wiesz? W wodzie mieszkają demony - te, które w opętańczym szale spadły z urwiska, i te, które co rano opuszczają serce, by powrócić nocą. 

Nie chcę się ich bać. Nie chcę się bać - zanurzam się w wodzie, wystawiając znad jej lustra zaledwie czubek nosa, i wreszcie zaczynam ją słyszeć.

Cisza.
Strach.
Cisza.
Bicie serca.
Równy stukot. 365 razy wystukane 'Nie lękaj się', raz na zawsze powiedziane 'Kocham cię'; ile razy powiedział 'Idź...'? 

Zasłuchana w stukot, nie pamiętam.
Nigdy nie nauczę się pływać. 
Nauczę się Mu ufać i iść. 

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Blokada pamięci zdarzeń

Pamięć zdarzeń - epizodyczna - przechowuje ślady pamięciowe na temat zdarzeń posiadających swoją lokalizację przestrzenną i czasową.
Ten kotek to jedno z pierwszych takich udanych zdjęć z zaskoczenia. Śliczny rudasek, ciekawie obserwujący przechodniów zza sztachet płotu.

O, kalkulator, na którym odwrócone do góry nogami 0.7734 utworzyło "hello". Do tego kawa, komputer... praca, która cię cieszyła.

Pizza i coca-cola - pizza była mrożona, a cola z Biedronki. Ale byłeś albo byłaś szczęśliwa w ten beztroski wieczór, jedząc pizzę z przyjacielem.

Pająk? Nie, pająków nie lubisz. Ale ta pajęczyna na furtce była tak uroczo ozdobiona kroplami rosy, że musiałeś, musiałaś zrobić zdjęcie.

Wycieczka z rodzicami, których niedługo może zabraknąć. Parkowy fortepian, którego możesz już nigdy nie zobaczyć, bo twoje miasto tak szybko się zmienia. Przyklasztorne uciekające kurczaczki gdzieś, w dalekiej Polsce...

Gromadzisz coraz więcej w pamięci zdarzeń. Szczegóły zaczynają się zamazywać... I nagle ktoś odcina ci dostęp. 

Na przykład... ktoś usunie twoje konto na Instagramie. Po co, dlaczego? Nie wiesz. Ze złośliwości? Z głupoty? Bo może chciał mieć twoją nazwę użytkownika, może gdzieś miał podobną. To właściwie nieistotne, bo czujesz tylko żal za utraconymi wspomnieniami. Za kilkudziesięcioma zdjęciami, z których byłeś czy byłaś... dumna. Masz nauczkę: nie rób zabezpieczenia z tego, co powinno być samo zabezpieczone.

Ale pewnego dnia coś innego może zacząć kraść twoje wspomnienia. Bezpowrotnie stracisz migawki z wyjazdów i wakacji. Zaczniesz się zastanawiać: 
czy ta miła pani, która robi mi śniadanie, to moja córka? Czy siostra, która kilkadziesiąt lat temu wyszła za mąż we Francji i nigdy nie wróciła do ojczyzny... przecież są takie podobne. Czy moja wnuczka dzisiaj przyjedzie? Daleką ma drogę, ponad sto kilometrów... a może przyjdzie i powie: przecież ja i dzisiaj jestem, i wczoraj byłam, i przedwczoraj też. Czy ja mam coś do jedzenia? Nie, nie chce mi się sprawdzać, na pewno w lodówce nic nie ma, przecież nie byłam na zakupach. 

Nie chodzisz na zakupy od kilku lat, a lodówkę masz zapełnioną. Ludzie cię odwiedzają kilkukrotnie każdego dnia i po chwili zostają zapomniani. Nie zawsze rozpoznajesz się na zdjęciach. Nie wiesz, jaki mamy miesiąc, ani czy przed chwilą za oknem padał śnieg. Blokada pamięci zdarzeń.

Czy jest jakieś bezpieczne miejsce?

Rudy kotek z Darłowa nie wpadnie w czeluść niepamięci przez bezmyślnego lub złośliwego hackera, trafił do albumu towarzyszki podróży. To i chyba tylko to może nas uratować. Ludzie, którzy cierpliwie wciąż na nowo będą opowiadać nam życie, kiedy będziemy tego potrzebować.

sobota, 26 listopada 2016

Zawsze musi być coś nie tak

Pora kolacji: kanapki już częściowo rozdystrybuowane, herbata się parzy, krzątanina w kuchni prawie zakończona. 
Ktoś wchodzi. Dlaczego? Przecież, uraczony przed chwilą kanapkami, powinien je w spokoju konsumować... chyba że...
- Coś nie tak?
Mężczyzna podchodzi, całuje w czoło.
- Tak sobie przyszedłem. A co miałoby być nie tak?
Myśli o niesmacznych kanapkach, o braku lub nadmiarze czegokolwiek, o czymś, co jest nie takie, jak być powinno - może kolacja, może ona sama, a może całe ich wspólne życie - pierzchają w obliczu rozlewającej się nagle w umyśle niepewności.
-Nie wiem... Cokolwiek.
Westchnienie.
- No tak. Zawsze musi być coś nie tak.

***

Bardzo łatwo przegapić ten moment, kiedy najważniejsze rzeczy przestają dziać się przed naszymi oczami, a zaczynają dziać się w naszej głowie. 

Spojrzał. Nie spojrzał. Powiedziała. Nie powiedziała. Pomyślał! Na pewno! Nie pomyślała, na pewno nie. Położył to tu, przełożyła to tam. On przyszedł, ale ona nie przyszła. Dlaczego, a może, a przecież, skądże, bo on, bo ona, bo oni... bo ja. Znowu nie tak, znowu się zbłaźniłem/am, znowu wszystko zepsute.

Latami wypracowywane poczucie własnej wartości, osiągnięta stabilizacja, czyjaś miłość i szacunek nagle zaczynają chwiać się w posadach... przy codziennej kolacji. Agnieszka Osiecka twierdziła, że "na naszą słabość i biedę (...) na czarnych myśli tłok (...) na szary mysi strach (...) ratunkiem miłość bywa, jeżeli miłość jest możliwa"; ale czy możliwe jest powiedzieć sobie: wszystko może być w porządku? Czy może zawsze musi być coś nie tak? 

Zamiast postanowień noworocznych - jesienne.
Zawsze musi by miłość, nawet jeżeli "nie tak" jest możliwe.


wtorek, 16 lutego 2016

Liebster Award


Bardzo dziękuję Moxie Fun za nominację do...

Nagnę trochę zasady tej bardzo pięknej i pożytecznej nagrody, z bardzo prostej przyczyny: nie udzielam się jakoś specjalnie w blogowym świecie, większość czytanych przeze mnie osób jest albo o wiele bardziej znana niż ja ;-) [warunek < 200 obserwatorów] lub już do Liebstera była nominowana. Zobowiązuję się jednak niniejszym przed Wami kiedyś wszystkie założenia spełnić, pytania napisać i kolejnych blogerów nominować. 
Od odpowiedzi jednak uchylać się nie będę:

1. Co cię przekonało do założenia bloga?

Konieczność posiadania miejsca, w którym mogłabym podzielić się/zapisać te wszystkie "zapałki", które napotykam na co dzień, których nie chcę gdzieś przypadkiem zgubić, które chciałabym sama podpalić raz czy drugi.... Pomysł nie do końca wypalił z racji tego, że za rzadko piszę ;-), ale nadal czuję taką potrzebę i może kiedyś idea wyewoluuje w częstsze pisanie. 

2. Jak myślisz co by się (nie)wydarzyło, gdybyś tego nie zrobiła?

Nigdy nie przekonałabym się, że mam w sobie ten "sztracheclowy potencjał", że warto znaleźć czas na to, by go rozwijać. Kto wie, co się jeszcze wydarzy?

3. Jakim byłaś w stosunku do lalek dzieckiem? (Szanowałaś, niszczyłaś...)

Szanowałam, bardzo. Może po włosach moich lalek tego nie widać, bo nierzadko próbowałam je czesać... a same wiecie, że początek czesania jest trudny, trzeba parę włosów wyrwać, żeby do gładkości dojść... rezygnowałam więc, ze smutkiem stwierdzając, że są od tego czesania coraz bardziej potargane.

4. Twoje pierwsze okołolalkowe wspomnienie?

Ojej... nie wiem. Chyba otrzymanie domku dla lalek - osłupiałam. 

5. Czy zachowały się Twoje lalki z dzieciństwa? Jakie?

Miałam lalek kilka - nie wszystkie pamiętam, są ładnie popakowane i czekają na moją przeprowadzkę do własnego lokum (w którymś poście obiecywałam wtedy wszystko "obfocić" i wrzucić na blog), ale te "znamienitsze" to:
  • Super Star Barbie Friendship Freundschafts z 1990 roku (w oryginalnej sukience; dopiero dziś ją odnalazłam w internecie po latach... i dowiedziałam się, że jest unikalna. Tym bardziej mi głupio, kiedy przypomnę sobie, jak wygląda jej fryzura... patrz punkt 3.);
  • Betty Teen - niestety, do momentu wyswobodzenia jej z rodzinnej wieżyczki pozostanie pewnie niezidentyfikowana (chyba, że którejś z Was uda się ją rozpoznać po połowie bluzeczki: https://pl.pinterest.com/pin/424816177322278875/ (głowa nie ta, na pewno miała jasne włosy!)
EDIT: znalazłam w całości! niestety, bez identyfikacji serii...

za: http://articulo.mercadolibre.com.ar/MLA-602489685-lote-betty-y-leslie-tong-vintage-80s-_JM
  • 3x Leslie od Tong - w czarnym i różowym garniaku, oraz "farmersko-hydrauliczny" w parze z ww. Betty
EDIT: znalazłam różowego Leslie:

za: BackToTheChildhood80

6. Gdzie najczęściej kupujesz lalki? Czy żałujesz, że kupiłaś (nie kupiłaś) jakiejś lalki? 

Portale aukcyjne, "ciuchy", TK MAXX, czasem zwykły sklep...
Wszystkie zakupione lale były prezentami, więc...


Te niezakupione... prędzej czy później się odnajdują. :-)

7. Czy masz jakieś lalkowe marzenia? 

I tak, i nie.
Przede wszystkim chciałabym mieć miejsce na to, żeby wygrzebać swoje lalki, odświeżyć je, zidentyfikować, uporządkować, etc.
Po drugie, MoxieFun dostała od Inki taką piękność... że nie mogłam oczu oderwać...

Zdjęcie z bloga MoxieFun

Po trzecie, ta (i tylko ta) Dynamitka też skradła mi serce. 


8. Co cię najbardziej interesuje w lalkowych blogach?

Hm, może to banalna odpowiedź, ale... lalki i ich zdjęcia. Miło je pooglądać, tyle jest pięknych lal i bardzo ciekawie o nich opowiadacie. Doceniam ogromną pasję, jaką wkładacie w tworzenie Waszych lalkowo-blogowych światów.

9. Kogo z lalkowych blogerów znasz w realu?

MoxieFun ;-), Inkę, Kasię Zbieraczkę-Dziwaczkę, Łuk z drzewa cisowego, Zgreda i Wiolę, której nicka teraz nie pomnę, ale myślę, że mi to wybaczy. Korzystając z okazji, wszystkie bardzo serdecznie pozdrawiam :-).

10. Jak oceniasz swój poziom wiedzy okołolalkowej?

Nie do końca wiem, w jakiej skali go ocenić... ale jak na laika nie jest źle. Wiem już czym jest mold, diorama czy klony, jak się rootuje włosy, identyfikuje lale i odszczurza Barbarę. Nauczyłam się skutecznie rozczesywać włosy i kupować trafione prezenty. Jestem raczej nielalkowa, to ostatnie jest mi zatem najbardziej przydatne... ;-)

11. Co kolekcjonujesz (poza lalkami)?

Jako dziecko zbierałam temperówki, a teraz... książki (to raczej mania czytania, nie zbierania), artykuły (około)papiernicze (bardziej użytkowo, niż nabożnie), kubki (też użytkowo - i już nie kupuję kolejnych, bo nie mam na to miejsca... a szkoda), filmy (też mania oglądania, a nie zbierania).

Z typowo kolekcjonerskich rzeczy mam świeczki z H&M Home z definicjami różnych pojęć, zaczęłam je kiedyś na blogu opisywać i muszę do tego wrócić. Mam też sporo magnesów - zazwyczaj kupuję je jako pamiątki z wyjazdów, ale nie tylko. Już mi się nie mieszczą na lodówce... ale tylko dlatego, że jest nienaturalnie mała. Kiedyś wyeksponuję je wszystkie. ;-)

A, i zapałki. Tak metaforycznie.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

"Moje córki krowy" (2015), reż. Kinga Dębska

Współczesne polskie kino nie ma dobrej prasy - nie bez przyczyny.
Współcześni polscy aktorzy stoją zazwyczaj przed banalnym dylematem - mieć czy być.

Na szczęście są wyjątki.
Do bólu prawdziwy i przeraźliwie smutny film "Moje córki krowy" na pewno nie jest, jak chcieliby niektórzy recenzenci, komedią.
W komedii dwoje starszych ludzi, nagle wyrwanych z bezpiecznej codzienności, po 90 minutach na ekranie wróciłoby do swoich rysunków architektonicznych i gotowania gołąbków. Nie byłoby śmierci, poczucia odrzucenia, zagubienia we wspomnieniach i rzeczywistości, ran, bandaży, maszyn, które bezdusznie robią *ping*.

W komedii ich dwie córki kłóciłyby się i godziły, widowiskowo machając rękami. Wbijałyby sobie lekkie szpileczki, z uśmiechem zapalając papierosa. Żadna z nich nie czułaby się pokrzywdzona, zraniona, niedoceniona. Żadna nie musiałaby podjąć odpowiedzialności - wszystko rozwiązałoby się samo.

W komedii wnuczętom nie brakowałoby bliskości, troski, uwagi. Nikt nie zapijałby nieudanego życia. Nikt nie zastanawiałby się, co to jest poświęcenie i dlaczego jest jednym z filarów miłości.

Ten film, jako komedia, byłby niepotrzebny i głupi. 

Kinga Dębska ustawiła zwierciadło w milionach polskich domów. Nieznacznie krzywe, lecz dzięki temu łatwiej nam niektóre rzeczy zobaczyć. Stanąć w prawdzie bez zadęcia, bez patosu, ale też bez obrzydliwego rechotu.

Obsadę reżyserka dobrała fenomenalnie, ja zdejmę kapelusz zwłaszcza przed Agatą Kuleszą i Marcinem Dorocińskim. Dwa moje osobiste Oscary - za rolę pierwszo- i drugoplanową. 

Z całego serca życzę polskiemu kinu takich "komedii".

Nowy Rok, stara ja

Uczniowie powoli przyzwyczajają się do nowej daty do wpisywania w zeszytach, ale wszyscy inni już pewnie zapomnieli o noworocznej fecie, petardach i wypitych bąbelkach. Karnety na siłownię zostały upchnięte w szufladach, papierosy nerwowo wyciągnięte z koszy, a ci, którzy mieli być "bardziej", niepostrzeżenie wrócili do przeciętnego "w normie". 
W tych oto okolicznościach przyrody niech mi będzie wolno nie rozliczać już starego roku. Kalendarz wywiera na nas taką perfidną presję, ale wśród mnóstwa definitywnie zamkniętych spraw, niektóre wątki będą nam z minionych miesięcy nieuchronnie przeciekać do nowej rzeczywistości... Nie rozliczę nawet Wyzwań roku 2015 - czytelnicze będę kontynuować, a filmowe zarzucę na rzecz nowej, lepszej rozpiski ("bo mi się do tej źle rymy układa"), filmowej oczywiście. 

Jeśli nowy rok zaczął się Wam fantastycznie, oby tak dalej.
Jeśli wręcz przeciwnie, posłuchajcie.

Na cztery osoby piszące SMS w czasie jazdy, statystycznie jedna spowoduje wypadek. Ale każdy myśli: mnie to nie dotyczy.
Na tysiące osób wysyłających totka może nie wygrać żadna... Ale każdy ma nadzieję, że to akurat jemu będzie sprzyjać los.
Kiedy dopada nas chandra, te proporcje natychmiast się odwracają. Zaczynamy ignorować dobro, którego już doświadczyliśmy, dobro, którego doświadczają inni, dobro, którego my doświadczymy za jakiś czas. Jak na istoty zachwycające się sztuką sprzed dziesiątek i setek lat oraz tworzące projekty, które mają szansę wydać owoce za ileś lat, jesteśmy okrutnie ograniczeni przez nasze tu i teraz, w którym jest nam dobrze lub źle. 

Plan na rok 2016? Obciąć 50%. Albo tu, albo teraz. Jeśli będzie mi źle teraz, obiecuję sobie i Wam patrzeć z wdzięcznością w przeszłość i z nadzieją w przyszłość. Jeśli będzie mi źle tu, będę szukała dobra w innym miejscu, w innych ludziach. Gdy dziś mnie dopadła chandra, kilkadziesiąt kilometrów ode mnie, w czyimś życiu dział się cud. Rozlało się błogosławieństwo, które via telefon dosięgnęło też mnie.

Prośba do Was na rok 2016 - nie zostawiajcie dobrych wiadomości dla siebie. Dzielcie się każdą dobrą nowiną, którą macie. Nie wypada? Głupio tak się chwalić? Pomyślcie, że Wasze tu i teraz to część ogromnego wszędzie i zawsze, a komuś którejś z tych połówek może brakować.  

Jeśli nowy rok zaczął się Wam fantastycznie, oby tak dalej. Opowiedzcie o tym innym.
Jeśli wręcz przeciwnie, to obetnijcie 50%. Ulży Wam.

niedziela, 29 listopada 2015

Horror (sprzed ponad 100 lat)

Znów dwie kategorie w jednym, znów oszukaństwo - ale jakże zacne.

"Złota różdżka", czyli "Czytajcie dzieci, uczcie się - jak to niegrzecznym bywa źle" liczy sobie ponad 170 lat. Została napisana przez Heinricha Hoffmanna, który, nie mogąc znaleźć dla syna odpowiedniego prezentu gwiazdkowego, został prekursorem mody na DIY i scrapbooking - i w zakupionym zeszycie umieścił wymyślone przez siebie wierszyki i opatrzył je ilustracjami. W 1845 doczekały się one pierwszej wersji drukowanej (w Polsce pojawiły się dopiero w roku 1933). Hoffmann, jak na praktykującego lekarza i dyrektora miejskiego zakładu psychiatrycznego, całkiem nieźle poradził sobie jako debiutujący pisarz! Niestety, kolejne dziełka nie odbiły się zbyt szerokim echem...
Wracajmy jednak do "Złotej różdżki". Tomik ten skupia kilkanaście wierszyków o niegrzecznych dzieciach, które zostają za swą niegrzeczność srodze ukarane. Mamy Stasia sportretowanego jako straszydło, złego Józia, któremu poniewierany przezeń piesek zjadł obiad, gorejącą Kasię, która się lubiła zapałkami bawić, Juleczka, któremu pan nożycami uciął kciuki, aby już ich nie mógł ssać...
 
http://beatagolacikblog.blox.pl/resource/hoffman2_400x400.jpg
O, tu właśnie Juleczek... w wydaniu polskim z 1987 r.,
wzorowanym jednak na polskim pierwowzorze z 1933 r.


Ja właściwie uważam, że dzieci mogłyby tę książeczkę w ramach (dydaktycznej, a jakże) rózgi otrzymywać, niekoniecznie zaś gwiazdkowego prezentu... niemniej jako horror pasuje świetnie.