poniedziałek, 9 marca 2015

Książka, która stanie się filmem

Jak słusznie rzekł mi Ktoś - jeśli nie zacznę pisać, nie wyrobię się z moim Wyzwaniem 2015. Problem w tym, że trzeba mieć nie tylko czas na pisanie (nie mam), ale i na czytanie (tym bardziej). Zdecydowanie wolę poświęcić go na spotkania z ludźmi offline, choć nie przeczę - pisania zaczęło mi brakować.
Dziś powiastka niewielka, o której nie pomyślałam ani przez chwilę w kontekście zamieszczania tu. Właściwie wszystko przez te internety: ot, na wyciągnięcie ręki różne głupotki są dostępne, dzięki czemu niezauważenie marnuje się czas, który można przeznaczyć na rzeczy bardziej wartościowe. Jednak w myśl mojej naukowo-badawczej dewizy: Wszystko badajcie, a co szlachetne - zachowujcie!, postanowiłam zbadać.


Okazuje się, że treść opatrzona tym jakże intrygującym tytułem i niezwykle wysmakowaną okładką może wnieść coś do naszego życia.
Nie jest to Mistrz i Małgorzata, ale też i nie każda pozycja taka musi być.
Nie jest to odwrócona bajka o Kopciuszku, choć jako taka jest reklamowana.
Jest opowieścią o rozpuszczonej przez pieniądze ojca osiemnastoletniej celebrytce. Pieniądze zastępowały jej ojca i resztę rodziny: za pieniądze wynajmowano dla niej kolejne nianie, za pieniądze kupowano wszystko, czego mogła potrzebować, za pieniądze wynajmowano ludzi, którzy trzymali ją za rękę w szpitalu. Za pieniądze nie mogła otrzymać jednej jedynej rzeczy, której jej brakowało - miłości.
Starała się ją znaleźć u ludzi podobnych sobie - przecież innych nie znała. Jak możecie się domyślić, nie wyszło. Nie mogło wyjść.
Marzyła o wolności, którą miały dać jej własne pieniądze, czyli oczywiście te, które zarobiła dla niej firma jej ojca, a które zostały złożone w funduszu powierniczym. Ale zanim prychniemy, mówiąc: To takie typowe, młodzież zawsze chce być wolna za pieniądze rodziców, pomyślmy, jak często my sami ulegamy złudzeniu, że jeśli coś ma na sobie nasze imię i nazwisko, to jest nasze.
Oczywiście otrzymanie wymarzonego czeku na 25 000 000 $ przesuwa się w czasie przez wybryki naszej bohaterki, panny Lexington (przyznajcie, sami odcięlibyście kieszonkowe dziecku, które rozwala warte 500 tys. dolarów BMW, wjeżdżając w sklep pod wpływem alkoholu i nieszczęśliwej miłości) i wiąże się z wykonaniem przez nią 52 prac (5 dni w tygodniu, 8 godzin dziennie - co tydzień inna praca; skądinąd bomba! Tym bardziej, że wszelkie procedury rekrutacyjne są załatwiane za nią...).
I tu pozwolę sobie na dygresję, bo w zasadzie planowałam nieco inną tematycznie notkę i gdyby nie doping w kwestii czytelniczej, to do takiej książczynki z gatunku guilty pleasures raczej bym się nie przyznała...
52 tygodnie to rok.
Czy rok to dużo czy mało? Czym jest czas?

Czas - nieskończenie ciągły; nie przeliczaj go, spraw, aby się liczył.

Powyższe zdjęcie jest artystyczną wariacją na temat pierwszej świeczki z posiadanego przeze mnie cyklu językoznawczych, o ile tak nazwiemy dyscyplinę naukową, która opowiada nam o świecie, który my swoim językiem opowiadamy innym. Co opowie nam o czasie?
Nieskończenie ciągły - ale przecież ludzki umysł dąży do nadania początku i końca. Na początku było Słowo, ale już ta prosta w swej istocie prawda jest bardzo trudna, bo czym  jest początek, skoro nie ma ani czasu, ani przestrzeni, ani...? Zaryzykuję, że naszym wielkim aha! a więc tak to jest... Czas liczymy zawsze od momentu nabrania świadomości - czy to osobistej, czy też dotyczącej czegoś konkretnego.
Podobno Leonardo Da Vinci*, zapytany o to, ile ma lat, odpowiedział - Nie wiem, ile mam lat, ale wiem, że wykorzystałem już pięćdziesiąt. Dla Lexington czas miał się dopiero zacząć w momencie otrzymania pieniędzy. W miarę podejmowania kolejnych wyzwań stawianych przez ojca w czasie tygodni próby, jej perspektywa się zmieniała. Zaczęła widzieć, co wykorzystała, co zostało jej jeszcze dane, i co może kryć się ciągle przed nią. 
Nie przeliczaj go, spraw, aby się liczył - co zobaczymy, jeśli popatrzymy wstecz? Nie wiemy, ile mamy jeszcze do wykorzystania, ale wiemy, co mamy już na koncie. I o ile, jak słusznie zauważa nalepka na świeczce, nie ma sensu czasu przeliczać, to warto zobaczyć jak się przedstawia nasze saldo i czy nasze inwestycje się zwracają.
Bo tylko w książkach pracownicy naszych rodziców są zabójczo przystojną miłością naszego życia, a przyjaciółki wynajmują samoloty, by nas ściągnąć na imprezę w Vegas. Ale kiedy w pracy spotykamy kogoś, kto ewidentnie sobie nie radzi, możemy być tą jedną osobą, która w niego uwierzy i pomoże mu odnaleźć się w rzeczywistości. Możemy przekuć ciemne sekrety naszej dysfunkcyjnej rodziny w naszą siłę, wlewać siłę i miłość tam, gdzie jej do tej pory nie było. Wtedy stażysta faktycznie może okazać się Księciem z Bajki, a my dzielnymi Księżniczkami.
Bo Kopciuszek, tak wracając do książki, otrzymał pół królestwa i rękę księcia tak właściwie za nic, jak większość baśniowych księżniczek (nawet moja ulubiona Mała Syrenka została przez Disney'a straszliwie upupiona...). Powiecie - jak to, ciężko harowała całe swoje dzieciństwo, ubliżano jej, poniżano ją, toć luksusy należą się jej jak psu buda! Być może tak - ale my o tym nie wiemy. Owszem, wiemy, że była miła i dobra mimo wszystko, że była posłuszna, pracowita... czyli mniej więcej taka, jaka w wyobraźni wielu powinna być kobieta. Nie wiemy nic, a przynajmniej ja nie wiem, czy potrafiła myśleć sama za siebie. Czy potrafiła dobrze wybierać. Czy dowiedziała się, czym jest miłość oprócz kojących ramion matki, za którymi tęskniła. Ucieczka z opresyjnego domu na bal niekoniecznie o tym wszystkim świadczy.

Jeśli obejrzysz "Kopciuszka" od tyłu, jest to historia o kobiecie, która dowiaduje się, gdzie jest jej miejsce
Lexington w ostatnim rozdziale książki też nie zna jeszcze wszystkich odpowiedzi, tak naprawdę jest na początku tej nieskończenie ciągłej drogi poznawania samej siebie i innych. Ale jest też już w środku procesu, która może jej w zdobyciu tej wiedzy pomóc. Tak, by jej praca - i ta zawodowa, i ta nad sobą - pomogła jej ze swoją królewskością stanąć jak równa z równą.

http://www.chroniquedisney.fr

A w temacie tytułu jeszcze - podobno ktoś kupił prawa do książki i film powstanie... Być może niesłusznie zakładam już teraz, że ze stosunkowo dobrego materiału (można czytać z dzieckiem i mądrze komentować, lektura nie zawiera zbyt gorszących elementów - no, z wyjątkiem jednego...) powstanie płytki film o miłości i ciuchach.

*Nie mogę naprędce potwierdzić tej historyjki w Google, zatem jeśli ktoś wie, że to nie on lub to nie tak... proszę o komentarz :)

7 komentarzy:

  1. "Wysmakowana okładka" <3 Czasem wystarczy spojrzeć pod odpowiednim kątem, a wtedy z wszystkiego (no prawie) da się wyciągnąć coś wartościowego, coś dla siebie - dzięki za podzielenie się takim właśnie spojrzeniem! PS Animowany "Kopciuszek" Disneya nigdy nie był moim ulubionym, ale po obejrzeniu "Tajemnic lasu" (wg mnie nudnych, patetycznych i - jak na film nieszablonowo traktujący znane baśniowe wątki - przewidywalnych do bólu!, w tym Kopciuszka (by Anna "Titanium" Kendrick) i Księcia (by Chris "młody kapitan Kirk" Pine)), zaczęłam go lubić i z przyjemnością przeczytałam o uroczej, bajkowej (tego mi było trzeba!) historii z happy endem by panna "o uroczym imieniu" Lexington.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinno Ci się to imię podobać - podobne wszak do Twojej Moxie'owej Lexy ;-) jeśli chodzi o pochodzenie, oznacza podobno Miasto Nowego Porządku: w zasadzie więc pasuje. A brzmienie, cóż... piękno jest w oku patrzącego.

      Usuń
    2. Tak nie patrzyłam, miałam raczej skojarzenie z Lexusem ;-)

      Usuń
    3. Cytując Lexington: "Lexus... fuuuuj..." :D Prince Charming jeździł Hondą Civic za to.

      Usuń
  2. Na początku dziękuję za wpis - widać, że doping działa ;)
    W sumie rok to i dużo i mało. Oprócz świadomości zależy to od tego, ile przeżyliśmy tak ogólnie. W końcu "Z czasem czas szybciej mija" - w dzieciństwie oczekiwaliśmy na Gwiazdkę i rok to było długo, a potem jest coraz krócej.
    Nie dziwię się, że uważasz, że mogą z tego zrobić płytki film. Wystarczy spojrzeć choćby na "Pamiętnik księżniczki". Adaptacje nie są bardzo złe, ale odbiegają od książek bardzo i to raczej na niekorzyść.
    Zachęciłaś mnie do książki i kiedyś może przeczytam, choć okładka przypomina mi sceny z "Gossip girl" :).

    Duś

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, i tak - jak najbardziej dziękuję za motywację :-) wolny poniedziałek też swoje zrobił...

      Usuń
    2. Nie oglądałam "Gossip Girl", ale domyślam się, o co Ci chodzi - tak, coś w tym stylu; wiesz, nastoletnia dziedziczka fortuny... coś jak Paris Hilton czy inna jej psiapsiółka. Takie filmy powinni brać w swoje ręce odpowiedni producenci, którzy wycisnęliby to, co jest w nich dobre - młodsza (i nieco starsza) młodzież mogłaby skorzystać. A tak to tylko "kasa, misiu, kasa".

      Usuń