Zrobiłam sobie krótkie podsumowanie "Bukowego wyzwania 2015" i powiem Wam, że nie jest dobrze... na 40 książek opisałam - póki co - sześć. Na szczęście przeczytałam trochę więcej, zatem: do roboty.
Książką wydaną w tym roku jest... "Feblik" Małgorzaty Musierowicz. Kolejna, już dwudziesta pierwsza (oczko!), część Jeżycjady - jak sama nazwa wskazuje, opowieści o Jeżycach (dzielnicy Poznania) i ich mieszkańcach. Tak naprawdę jednak jedynie zaczęło się od Jeżyc i panien nastoletnich ("Szósta klepka", "Kłamczucha", "Kwiat kalafiora" i kilka dalszych), a zatacza coraz szersze kręgi...
Tu jednak wypadałoby zrobić króciutki wstęp dla niewtajemniczonych.
Małgorzata Musierowicz Jeżycjadą zdobyła ongiś rząd nastoletnich dusz. Dlaczego? Ponieważ stworzyła na mapie Poznania cudowny, ciepły dom rodziny Borejków. Dom, w którym cztery, charakterologicznie różne, nastoletnie córki, były tak samo kochane, rozumiane i doceniane przez rodziców, dom, w którym drzwi niemal się nie zamykały, gdyż kolejni goście nieustannie wpadali na herbatkę, dom wypełniony książkami (na stole częściej królowały "Rozmyślania" Marka Aureliusza niż obiad mięsny) i miłością. (Nie)typowy, PRL-owsko-inteligencki dom, w którym może nie każdy chciałby zamieszkać, ale na pewno wielu chciałoby odwiedzać, tak jak kreśleni piórem autorki (i ilustratorki w jednej osobie) goście, również przezabawni/ciekawi/wzbudzający emocje.
Każda następna książka była opowieścią o innej bohaterce - w szczególności, ale też o rodzinie (rozumianej jako rodzina Borejków i wszelkie "przyległości", rodzinne i przyjacielskie). Z każdego tomu biło to samo ciepło, nadzieja na lepszą (bo pełną miłości) przyszłość, wiara w świat i ludzi. Oczywiście nie bez znaczenia było wspaniałe poczucie humoru autorki, które pozwalało kolejne historie opowiadać lekko i wciągająco.
Właściwie szkielet każdej z tych opowieści był bardzo podobny - ona i on, on i ona, ona chce, a on nie, on chce, a ona już niekoniecznie, a tu jeszcze inny on i inna ona, a w ogóle to przeciwności losu takie niekorzystne, przyszłość niepewna, decyzje życiowe trzeba podejmować, wiedzieć, kim się będzie, kiedy się dorośnie, tak w myśl słów z "Dnia Świra": "Co za ponury absurd... Żeby o życiu decydować za młodu, kiedy jest się kretynem?". Jednak mięso pomiędzy tymi kośćmi było najsmaczniejsze, za każdym razem inaczej podane; a bohaterowie... niektórzy naprawdę stawali się żywymi wirtualnymi postaciami. Zresztą, czy nie takie jest też życie? Każdy z nas w młodości szuka przyjaźni, miłości, zrozumienia, swojej drogi życiowej - i przeżywa to nader mocno.
Dokładnie tak samo jest w "Febliku". Co prawda Borejkówny już mocno podrosły (najstarsza jest babcią kilkorga już wnucząt), ale pojawiają się nowe dziewczęta, nowi młodzieńcy (taka zmiana genderowa - również wnukowie państwa Borejko mają okazję poprzeżywać perypetie miłosne), zawsze znajdzie się młodzież, która gotowa jest na wakacyjne wyprawy, wzloty i upadki, radości i smutki. Oczywiście, autorka nie zapomina o starszych pokoleniach, nie traktuje ich po macoszemu, wręcz przeciwnie - stara się ich opowieść delikatnie przemycić.
Czy jednak dwudziesta pierwsza książka jest tak samo dobra jak pierwsza?
Cóż, jest lepsza od dwudziestej... ale od pierwszej - nie.
Czy to wyrobienie wiernych czytelniczek, już nie nasto-, ale "dziestolatek", każe im patrzeć na książki pani Musierowicz surowszym okiem? Chyba nie. Pojawiające się błędy, niezgodności fabularne, powtórzenia leksykalne, utrata lekkości opisu bohaterów (a wręcz niszczenie tych, których czytelniczki tak mocno pokochały), ten smrodek dydaktyczny, który już nie jest powiewem mądrości przenikającej karty powieści młodzieżowej, a smrodem patosu, te mniejsze lub większe potknięcia wydają się jednak być faktyczną winą autorki.
Co nie zmienia faktu, że książeczkę połyka się w jeden wieczór. I jest to wieczór bardzo przyjemny - pod warunkiem, że przyjaźń z Borejkami i resztą ferajny budowało się od lat.
Opis zachęcający. Mam wrażenie, że mało jest ostatnio lekkich czytadełek, które nie przekazywałyby przy okazji szkodliwych treści. Ale ta książka wydaje się w miarę dobra - przynajmniej tak się dowiedziałam. Przeczytam pewnie w najbliższym czasie.
OdpowiedzUsuńDuś
Jest - co prawda nie jest to 100% cukru w cukrze, ale też nie popłuczyny... znasz Jeżycjadę, więc wiesz, co mam na myśli :) Lekkie czytadełka przeważnie mają koszmarne treści, potwierdzam Twoje wrażenie... dobrze zatem, że Musierowicz ciągle tworzy, zapowiedziała już 22. część ;-)
UsuńMoże trend zwyżkowy się utrzyma :D
UsuńMam żal do MM za Janusza, ale pewnie jedynym porządnym o tym imieniu jest mój tatuś ;) straciłam trochę kontakt z Jeżycami, ale brzmi zachęcająco!
OdpowiedzUsuńJa znam jeszcze jednego, też porządny gość - więc przyjmijmy, że jednak MM opisała wyjątek od reguły...
Usuńooo - Janusz - to budzi wspomnienia... ;DDD
OdpowiedzUsuńja - podobnie jak Natalia - nie wracam do Jeżyc,
już od wielu lat - jakoś w pewnym momencie to,
co wprost nazwałaś ciężkością - zaczęło mnie po
prostu drażnić...
podobnie zresztą z twórczością Joanny Chmielewskiej -
gdy kilka lat wstecz zrobiłam sobie czytelniczy rekonensans,
okazało się, że to już nie moje okolice - teraz szukam swoich
lektur, swoich miejsc wytchnienia...
O, tak, Chmielewska i "Lesio" czy "Wszyscy jesteśmy podejrzani"... i Englert jako prokurator, a Kowalewski w roli diaboła! Cudne, już wiem o czym napisać :) Choć i p. Joanna miewała słabsze tomiki... Też teraz wracam głównie pamięcią, a nie oczami, szukając nieustannie czegoś nowego, ale czasem mam ochotę wrócić i poweryfikować...
OdpowiedzUsuń